Trudno opisać tą książkę. To dzienniki pobytu autora we Francji w okresie okupacji niemieckiej od 1940 do 1945, gdzie zajmował się opieką nad polskimi robotnikami.
Najłatwiejszy i najbardziej przystępna jest pierwsza część, gdy Bobkowski opisuje swoją podróż przez całą Francję na rowerze po ogłoszenie kapitulacji. Dalsza cześć jest nieco bardziej skomplikowana, zwłaszcza gdy autor pogrąża się w filozoficznych rozważaniach.
To, co najlepsze w tej książce to opisy i charakterystyka - zarówno polskiej emigracji jak i francuzów. Bobkowski nie oszczędza ani jednych i drugich, oskarżając mieszkańców Francji o megalomanie połączoną lenistwem, zaś Polaków - zwłaszcza 'elyty' polonocentryzm powodujący że nie są wstanie zrozumieć otaczającej ich rzeczywistości, a zwłaszcza polityki ponieważ 'Polska usiadła im na głowach'.
Jednak najbardziej uderzająca jest różnica pomiędzy "okupacją" Francji, a okupacją Polski. Francuzji, przynajmniej ich władzę zdecydowały się na kolaboracje z Niemcami, przez co u nich okres wojny przypomina właściwie sielankę. Co prawda brakuje żywności - co dla mieszkańców tego kraju wydaje się najważniejsze, ale nie ma mowy o masowych łapankach i egzekucjach i wszystkich innych zabawach które urządzali sobie Niemcy w trakcie wojny w Polsce.
Z drugiej strony książka ta pozwoliła mi pojąć dlaczego tak nie wiele osób w Europie zna naszą historię,
i dostrzec kilka spraw w znacznie szerszej perspektywie. Chociaż do Gwatemali tak jak autor raczej nie pojadę, żyjemy jednak na szczęście w trochę normalniejszych czasach. Chociaż nie wiele się tak właściwie zmieniło.
Cytat o stosunku francuzów i samego autora do komunizmu, choć nie tylko...
Bo muszą - psiekrwie w coś wierzyć. A jak się w nic nie wierzy to mówi, że "będzie lepiej" i że "nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło". A jak nie będzie lepiej? A jeżeli jest odwrotnie i nie ma tego dobrego, co by nie wyszło na gorsze? Jak na przykład rum. To co? To mam się wieszać albo truć tym gazem a volonte? A słońce to pies? A zielone drzewo to takie nic? A mruczący kot na kolonach, to nie warte życia? Koniecznie wiara, co? Wierzę w koty i w rum, i w słońce, i w zielone drzewa, i w wolność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz