wtorek, 20 grudnia 2011

"Ogród kości"

O książkach Tess Gerritsen chciałem napisać kilka słów nieco wcześniej ale jakoś nie miałem do tego wystarczającej motywacji. A przeczytałem ostatnio dość dużo kryminałów tej autorki, głównie z cyklu w którym głównymi bohaterkami były lekarz medycyny sądowej Maura Isles, oraz Jane Rizolli, detektyw z Bostońskiej policji, oraz mniejsze lub większe stado seryjnych morderców.
Ogród kości jest nieco inny, może dlatego że trup nie ścieli się tutaj tak gęsto, a może ze względu na czas akcji. Przekopując zachwaszczony ogród w swym nowo kupionym, lecz bardzo starym domu Judlia Hammil natyka się na kości kobiety. Wezwana na miejsce policja odkrywa że została ona zamordowana, jednak nie rozpoczyna poszukiwań ponieważ pochodzą one z połowy XIX wieku więc szansa wykrycia żywego sprawcy jest raczej znikoma. Po pewnym czasie z Hammil kontaktuje się krewny poprzedniej właścicielki domu, twierdząc że ma informacje o tym skąd w ogródku wzięły się zwłoki. Historia ta sięga roku 1830 gdy w bostonie działał seryjny zabójca. O morderstwa został oskarżony ubogi student medycyny ale sprawa, jak się okazuje była znacznie bardziej skomplikowana.
Jedną z ciekawszych stron tej książki jest dość ciekawy, ale również mocno makabryczny opis początków rozwoju współczesnej medycyny w którym duże znaczenie miały doczesne szczątki ludzi, pozyskiwane często w dość niekonwencjonalny sposób, łagodnie rzecz ujmując.

Tego się nie da przeczytać...

Podejrzewam, że każdy nałogowy książkożerca trafił w swoim życiu na kilka pozycji, które za cholerę nie potrafił strawić. Nie chodzi mi tutaj o pozycje tak beznadziejnie napisane, że po odłożeniu na półkę (albo do kosza na śmieci) natychmiast się o nich zapomina. Mam raczej na myśli książki dobre, albo nawet uchodzące za arcydzieła. Powoduje to u mnie niewielką frustrację. Bo może jestem za mało inteligientny żeby je zrozumieć?
Na szczęście nie tylko ja miewam takie problemy. Trafiłem kiedyś w którejś książce Josepha Hellera informacje, że również on nie był w stanie przebrnąć przez "Ulissesa" Jamesa Joyce'a. Z kolei z "Moby Dickiem", no cóż może jestem przesądny ale za każdym razem gdy próbuje go przeczytać ląduje w łóżku z jakąś paskudną chorobą (mam tu na myśli infekcję, nie kobietę.
"Jedzmy, wracajmy" - ten zbiór opowiadań Odojewskiego również nieco mnie męczy,niektóre z opowiadań są na prawdę poruszające ale ten styl mnie dobija, często po przeczytaniu kilku pierwszych słów przeskakiwałem na koniec zdania, nie mogąc znieść tych wszystkich wypełniaczy.

...

Trzech panów w łódce - -po raz kolejny

 Czytałem kiedyś już tą książkę i chyba nawet mi się podobała. Teraz przeczytałem ją po raz kolejny i nadal mi się podoba ale już nieco mnie...